Tegoroczna uprawa miejskiego, krakowskiego "pola" rozpoczęła się na naszym parapecie już dwa tygodnie temu. Ale od początku - zaczęło się przecież w ubiegłym roku, kiedy to z pasją zbieraliśmy nasiona wszystkiego, co przez ręce się nam przewinęło...
Z specjalnym pudełeczku mieliśmy tyle sztuk zipów, że na pewno niejednemu śledczemu mogłoby się to wydać podejrzane ;) Tymczasem wypełniały je przeróżne rodzaje i kolory habanero, małe i "lekkie" jak na całą resztę towarzystwa piri piri, bishops hat o tak dziwnym kształcie, że trudno mi było w to uwierzyć, papryki czereśniowe, pomidorowe, jalapeno, któremu w ubiegłym roku nie udało się wydać owoców (za późno je wysialiśmy), serano, o którego aromacie marzyliśmy we własnych doniczkach.. Wśród zipów była też królowa - bhut jolokia.
Wszystkie nasiona namoczyliśmy na noc w kieliszkach - obowiązkowo opisanych, żeby nic się nie pomyliło, bo tu pomyłka może być mocno groźna ;) no, może po prostu zaskakująca i nieprzyjemna, zwłaszcza dla kogoś kto otrzyma od nas nasionka i będąc przekonanym że ma piri piri wyhoduje sobie bhut jolokię ;) Okazało się, że nasze nasionka były najlepszej jakości - większość z nich utrzymywała się na powierzchni, co znaczy że powinny wzejść. Po ubiegłorocznym eksperymencie, w którym topiła się mniej więcej połowa nasion (a one do wysiewu się nie nadają) namoczyliśmy wszystkie nasiona. Setki nasionek.
Do wysiewu przygotowaliśmy lekkie podłoże, niestety nie wypiekając go, co było naszym błędem, ale o tym później. W każdym razie - radzę unikając naszych błędów - każdą kupną czy też ogródkową glebę wypiec w piekarniku. W ten sposób niwelujemy ryzyko przykrych niespodzianek za tydzień dwa lub miesiąc. 180 stopni, pól godziny. Proces najlepiej trzykrotnie powtórzyć. Taką ziemię można też przez godzinę "gotować na parze". Działa różnie dobrze a nie przesusza ziemi.
Nasionka wysadziliśmy do plastikowych kubeczków, butelek po napojach ściętych na wysokości kilku centymetrów, pudełkach po jogurtach, dosłownie do wszystkiego, co może być tymczasowym domkiem dla nasionek. Pamiętając o odpowiedniej temperaturze podkręciliśmy kaloryfery, aż w mieszkaniu temperatura zbliżyła się do 25 stopni i srodze podlewaliśmy, aż ziemia stała się "tropikalna".
Szybko okazało się, że nasze papryczki idą do góry jak szalone i przestają mieścić się w swoich tymczasowych pudełkach. Pamiętając, że zbyt długie przetrzymywanie ich w jednym pojemniku skończy się "siłowym" pikowaniem - tym razem rozsadziliśmy je dużo wcześniej.
Szybko okazało się, że nasza hodowla spłatała nam okropnego psikusa. W jednej z doniczek dostrzegłam maleńkie, przezroczyste z czarną głową, robaki. Ohyda! Doktor google powiedział mi, że to ziemiórki. Muszki, które w postaci muszek są zupełnie niegroźne, ale larwy mogą nam zwyczajnie zjeść korzenie roślin, tym samym je zabić. O ile ziemiórki nie są groźne dla "dorosłych" roślin, o tyle nasze maleństwa mogłyby zjeść w całości. Zaczęliśmy od metod domowych, bo była już noc i wszystkie sklepy zamknięte. Do doniczek nakroiliśmy czosnku i surowych ziemniaków. Mocno podlaliśmy też roślinki, bo larwy biorą się za korzenie kiedy gleba zaczyna wysychać. Następnego dnia pod ziemniakami i czosnkiem znaleźliśmy wiele larw. Nawet w tych doniczkach, których nie podejrzewaliśmy o "gości". Dokładnie wyzbieraliśmy wszystkie robale i postanowiliśmy sprawdzić czy ta metoda pozwoli nam uniknąć interwencji chemicznej..
Niestety szybko okazało się, że nasz wysiłek jest daremny i przezroczystych paskud jest w doniczkach coraz więcej. Przeto zaopatrzyliśmy się w specjalne ŻÓŁTE LEPY na muchy. Powtykaliśmy je w doniczki i naturalnie nie obyło się bez przygód. Kotka Amelka postanowiła się przespacerować po parapecie i ten spacer zakończył się przylepionymi do koteczki lepami (pysk i bok), bolesnym odrywaniem i czyszczeniem futra oliwką. Niczego nie nauczona koteczka kolejnego dnia powtórzyła przygodę, tym razem zaledwie z jednym lepem (brzuch) ;)
Dodatkowo zainwestowaliśmy w chemię antyziemiórkową. Kupiliśmy Decis, użyliśmy i czekamy na wyniki. O tym więc w najbliższym czasie.
Dodatkowo zainwestowaliśmy w chemię antyziemiórkową. Kupiliśmy Decis, użyliśmy i czekamy na wyniki. O tym więc w najbliższym czasie.